Lot dwudziesty piąty: "To twoje, prawda?"



Kolejne godziny minęły naprawdę szybko. Ines nawet nie wiedziała, kiedy wybiła północ, a tym samym Nowy Rok. Jej uwaga sprowadzała się głównie do jej nowych znajomych i najbliższego otoczenia. Cóż tu dużo więcej mówić – była naprawdę nieźle pijana, gdy stwierdziła, że wyjdzie zaczerpnąć świeżego powietrza, odrzucając propozycję Zacha, by jej towarzyszył. Nawet nie wiedziała dlaczego, ale miała powoli dosyć tego hałasu i tego chłopaka, czuła się już nieco zmęczona. Kręciło się jej w głowie, spojrzenie miała nieco zamglone, ale mimo wszystko jakimś sposobem udało jej się dostać poza budynek bez ani jednego upadku.
Po kilku minutach wręcz ślepej wędrówki po okolicy – no bo cóż, dziewiętnastolatka była tam pierwszy raz – dziewczynie udało się znaleźć cichy zakątek, gdzie znajdowała się dosyć stara ławka, albo przynajmniej coś na wzór ławki, na której po chwili z ulgą usiadła dziewczyna. Świeże, dość zimne jak na tę porę roku we Włoszech, powietrze odrobinę ocuciło ją do tego stopnia, iż jej trzeźwa świadomość powoli powróciła, tym samym zdając sobie sprawę z tego, co zrobiła.
Zgubiła kuzynki, które miały być jej towarzyszkami. Wplątała się w dość dziwne towarzystwo, pozwalając jednemu z chłopaków na więcej niż powinna. Miała tylko nadzieję, że cała ta grupka była na tyle pijana, że zapomni o jej osobie, ponieważ jedno było pewne – przez to, co robiła do tej pory, na sto procent tam nie wróci.
No bo cóż, alkohol z człowiekiem robi naprawdę dziwne rzeczy, prawda? Dziewiętnastolatka nie była jedyna, to prawda, bywali gorsi imprezowicze. Ale mimo wszystko, gdy przypominała sobie, co robiła, gdy pozwoliła sobie wypić jeszcze więcej niż do chwili wyjścia wraz z jedną z dziewczyn do łazienki, na jej twarzy wykwitł ogromny rumieniec, który mógł wyglądać naprawdę dziwnie o tej porze. Na szczęście jednak było jeszcze tak ciemno, że nic nie było widać, a do tego w okolicy nie było martwej duszy. Wszyscy albo tańczyli na parkiecie, albo okupowali stoliki, przy których wlewali w siebie litry alkoholu. Inni też decydowali się na rezerwowanie pokoi na kolejnych piętrach budynku… Wiadomo po co. Ines nawet nie chciała wyobrażać sobie, co mogli tam robić, bo jej ciało zadrżało. W końcu jeden z jej nowych znajomych sam jej to proponował…
- Jak dobrze, że się nie zgodziłam. – pomyślała co mimowolnie zrobiła na głos szeptem. Z każdą kolejną chwilą alkohol coraz bardziej wyparowywał z jej organizmu, a ona coraz bardziej czuła znużenie i złość na samą siebie. Może lepiej było nawet nie wchodzić do tego budynku, tylko spacerem spróbować wrócić do domu? Dlaczego musiała wpaść na ten pomysł dopiero teraz?!
Dziewiętnastolatka zazgrzytała zębami ze złości. Nie chciała tu być. Może i była nudną, dość staroświecką i głupią dziewczyna, ale nie cieszyły jej takie imprezy. Myślała, że alkohol zrobi swoje, ale dopiero teraz zdała sobie sprawę, że jest to chwilowe.
Wciąż czuła w żyłach procenty, wciąż odrobinę chwiała się, próbując dojść do drogi, wciąż czuła się wstawiona I wiedziała, że jutro obudzi ją ogromny kac.
Szatynka najchętniej położyłaby się na środku drogi i zamknęła oczy, by odpłynąć w krainę Morfeusza, ale wiedziała, że to głupie i nieodpowiedzialne. Ponadto mogło być to dość niewygodne… Z pewnością ciepły koc i miękki materac łóżka byłyby odpowiedniejsze.
Ines z chęcią rozpłakałaby się tu i teraz. Tu, tuż przy podjeździe, stojąc w tej nieco już zmasakrowanej wódką sukience, która była tak cienka i krótka, że gdyby nie alkohol, który sprawiał wrażenie ciepła, to dziewczyna teraz by się cała trzęsła. Jednak było coś gorszego od zimnej nocy – świadomość, że nie wie, gdzie jest i nie ma jak się dostać o domu. I na dodatek dziewiętnastolatka dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, iż zostawiła torebkę w środku budynku. I może w niej nie było żadnych wartościowych rzeczy, ale była wśród tych wszystkich pierdół jedna, najważniejsza – mianowicie komórka, dzięki której mogłaby się skontaktować chociażby z Anto lub Rosą, albo chociaż z Facundo, mimo że siatkarz był na innym kontynencie.
Macie czasem ten moment w życiu, kiedy macie ochotę po prostu załamać ręce nad swoimi czynami, nad swoją głupotą i po prostu zacząć się użalać nad sobą? Cóż, właśnie szatynka miała taki moment. I właściwie już siadała na krawężniku, by skulić się i zacząć ryczeć jak mała zagubiona dziewczynka, ale przeszkodził jej w tym człowiek, o którego obecność na imprezie nawet nie podejrzewała.
- To twoje, prawda? – Ines odskoczyła w miejscu, odwracając się w stronę wysokiego mężczyzny, który wyciągał w jej stronę jej własną torebkę, na co ta aż pisnęła z radości, czym prędzej zgarniając ją w ręce i przyciskając do piersi niczym największy skarb.
Dopiero po chwili uniosła głowę, orientując się, kto przed nią stoi.

4 komentarze:

  1. ♡♡ mam nadzieje, ze to Savani!

    OdpowiedzUsuń
  2. Nadrobiłam wszystko w jedną noc czekam na więcej lotów i też mam nadzieję, że to Savani *.*
    Cudo, a nie opowiadnie dziwi mnie taka mała ilość komentarzy

    OdpowiedzUsuń
  3. Czekam na więcej opowiadanie jest przegenialne i mam nadzieję, że nie skończysz go gdy dopiero co odnalazłam ten adres :D Tak chaotycznie i wgl wielkie sorry, ale o tej porze to mój mózg nie funkcjonuje :P

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciekawie piszesz ^^
    Jak to nie było wartościowych rzeczy - a klucze do domu, a portfel? :D

    OdpowiedzUsuń