Nadzieja jest wszystkim dla człowieka, który nie ma już
nic.
19 sierpień 2010 rok, Rio de Janeiro (Brazylia), g. 23:44
czasu lokalnego
-
Obiecaj, że zadzwonisz do nas zaraz jak samolot wyląduje na lotnisku w Rzymie!
– powiedziała po raz setny tego wieczoru nieznoszącym sprzeciwu tonem matka
patrząc na mnie przez przednie lusterko auta.-Wiesz dobrze, że będę się
martwić. – dodała już znacznie spokojniejszym głosem.
- Oczywiście, mamo, obiecuję. – odparłam patrząc ze smutkiem przez szybę.
Tyle lat marzyłam o wyjeździe na studia za granicę, ale w obecnej chwili, gdy do spełnienia marzenia pozostało już zaledwie kilkanaście godzin – zaczęłam wątpić. Co z tego, że perfekcyjnie umiem mówić po włosku, jeżeli w tym obcym kraju nie znam nikogo, z kim mogłabym spędzić następne miesiące?
- Wiesz dobrze, że możesz w razie samotności pojechać do babci Stephanie, prawda? – moje rozmyślania przerwała rodzicielka, jakby czytając mi w myślach.
- Oczywiście. – odpowiedziałam machinalnie. – Ale ona mieszka na drugim końcu Włoch, aż w Turynie! – dodałam zrozpaczona.
- Nie rozpaczaj, córeczko. – zaśmiał się mój ojciec, chyba najspokojniejsza osoba w samochodzie. – Przecież Brazylia jest znacznie większa od Włoch, a jakoś dawałaś sobie radę jeżdżąc ze szkoły, z Fortalezy do nas, do Rio de Janeiro. – przypomniał.
- Nie jestem pewna, ale chyba z Fortalezy do Rio jest krócej niż z Maceraty do Turynu… Z resztą, w Maceracie będę mieć pięć razy w tygodniu studia, a weekendy pracę. Kiedy znajdę czas na wyjazdy tak daleko? - westchnęłam, szukając dziury w całym.
- Co za różnica! – machnął lewą ręką ojciec, prawą jednocześnie trzymając kierownicę i patrząc prosto przed siebie.
- I tak przyjedziemy do Włoch w grudniu, na święta, więc długo nie będziesz sama. – uśmiechnęła się matka, obejrzawszy się za siebie ze wzrokiem wbitym prosto we mnie. – Więc… Nie zapomnisz do nas zadzwonić jak będziesz już w Rzymie, obiecujesz?
- Jas, błagam… - westchnął mój rodziciel, mimowolnie przewracając oczyma. – Już to mówiłaś. – dodał poirytowany.
- Ups, przepraszam, Tom. – zachichotała matka. – Ale co jeżeli Ines zapomni?...
- Wtedy dostaniesz zawału… - mruknął ojciec. Po kilku sekundach obejrzał się na mnie dodając: - Ja w sumie też…
- Tom, idioto! – krzyknęła moja rodzicielka, strasząc nas tym nagłym hałasem. Oboje podskoczyliśmy w miejscu, a ojciec wracając do wcześniejszej pozycji musiał ostro skręcić w prawo, by nie wjechać, a właściwie zostać rozjechanym przez ogromnego tira.
Następne sekundy trwały jak w spowolnionym filmie. Tata zbyt ostro skręcił i zamiast wyjechać z powrotem na prawidłowy pas – wszyscy w jednym aucie wjechaliśmy w jakiś ciemny budynek.
Jeden moment. Jeden oddech. Jeden krzyk. Jedna myśl. Ratunku!
Ciemność.
- Oczywiście, mamo, obiecuję. – odparłam patrząc ze smutkiem przez szybę.
Tyle lat marzyłam o wyjeździe na studia za granicę, ale w obecnej chwili, gdy do spełnienia marzenia pozostało już zaledwie kilkanaście godzin – zaczęłam wątpić. Co z tego, że perfekcyjnie umiem mówić po włosku, jeżeli w tym obcym kraju nie znam nikogo, z kim mogłabym spędzić następne miesiące?
- Wiesz dobrze, że możesz w razie samotności pojechać do babci Stephanie, prawda? – moje rozmyślania przerwała rodzicielka, jakby czytając mi w myślach.
- Oczywiście. – odpowiedziałam machinalnie. – Ale ona mieszka na drugim końcu Włoch, aż w Turynie! – dodałam zrozpaczona.
- Nie rozpaczaj, córeczko. – zaśmiał się mój ojciec, chyba najspokojniejsza osoba w samochodzie. – Przecież Brazylia jest znacznie większa od Włoch, a jakoś dawałaś sobie radę jeżdżąc ze szkoły, z Fortalezy do nas, do Rio de Janeiro. – przypomniał.
- Nie jestem pewna, ale chyba z Fortalezy do Rio jest krócej niż z Maceraty do Turynu… Z resztą, w Maceracie będę mieć pięć razy w tygodniu studia, a weekendy pracę. Kiedy znajdę czas na wyjazdy tak daleko? - westchnęłam, szukając dziury w całym.
- Co za różnica! – machnął lewą ręką ojciec, prawą jednocześnie trzymając kierownicę i patrząc prosto przed siebie.
- I tak przyjedziemy do Włoch w grudniu, na święta, więc długo nie będziesz sama. – uśmiechnęła się matka, obejrzawszy się za siebie ze wzrokiem wbitym prosto we mnie. – Więc… Nie zapomnisz do nas zadzwonić jak będziesz już w Rzymie, obiecujesz?
- Jas, błagam… - westchnął mój rodziciel, mimowolnie przewracając oczyma. – Już to mówiłaś. – dodał poirytowany.
- Ups, przepraszam, Tom. – zachichotała matka. – Ale co jeżeli Ines zapomni?...
- Wtedy dostaniesz zawału… - mruknął ojciec. Po kilku sekundach obejrzał się na mnie dodając: - Ja w sumie też…
- Tom, idioto! – krzyknęła moja rodzicielka, strasząc nas tym nagłym hałasem. Oboje podskoczyliśmy w miejscu, a ojciec wracając do wcześniejszej pozycji musiał ostro skręcić w prawo, by nie wjechać, a właściwie zostać rozjechanym przez ogromnego tira.
Następne sekundy trwały jak w spowolnionym filmie. Tata zbyt ostro skręcił i zamiast wyjechać z powrotem na prawidłowy pas – wszyscy w jednym aucie wjechaliśmy w jakiś ciemny budynek.
Jeden moment. Jeden oddech. Jeden krzyk. Jedna myśl. Ratunku!
Ciemność.
***
Obudził
mnie rutynowy odgłos.
Pip, pip, pip… Brzmiało to jakoś znajomo.
Jęknęłam, próbując podnieść powieki. Były jakby zszyte – tak trudno było mi je otworzyć. Po którejś z kolei próbie udało mi się. To, co zobaczyłam sprawiło, że sekundę później z ulgą je zamknęłam.
Czy ja jestem w niebie? W czyśćcu? Bo chyba w piekle nie byłoby tak jasno… - rozbrzmiały myśli w mojej głowie. Zaraz potem poczułam na całym ciele okropny ból. Nogi, ręce, brzuch, piersi, kark, a przede wszystkim tępy i pulsujący ból w głowie. Ponownie jęknęłam.
- Spokojnie. – usyszałam nagle donośny, opanowany i niezwykle przyjemny dla uszu głos. Przestraszona, aż podskoczyłam, co spotęgowało ból w całym ciele. – Zrobiliśmy, co w naszej mocy i teraz owinno być już tylko lepiej…
- Boli… - wychrypiałam, co zdziwiło mnie samą, ponieważ przez ostatnie miesiące wcale nie chorowałam! Więc skąd ta chrypka?
- Siostro! – donośny głos stał się jeszcze bardziej głośny, co spowodowało jeszcze mocniejszy ból w głowie. – Poproszę podać tej pani podwójną dawkę leków przeciwbólowych.
- Tak jest, panie doktorze. – z oddali dało się słyszeć cieniutki głosik.
Powoli uniosłam powieki. Nie było już tak jasno, jak przed paroma minutami, ponieważ nade mną pochylał się mężczyzna w przybliżonym wieku do mojego ojca. No właśnie!, moje myśli nagle oszalały. Gdzie są rodzice???
- Co ja tu robię? – zapytałam z wysiłkiem mężczyznę, który był zapewne doktorem. Facet pochylał się nad moją głową i delikatnie ją dotykał, sprawdzając coś. – Gdzie moi rodzicie? – dodałam głośniej, czym go zaskoczyłam.
- Rodzice?... – odsunął się ode mnie zdezorientowany. – Nie mam pojęcia. – wyznał patrząc mi prosto w oczy. – Z wypadku pod swoje „skrzydła” dostałem tylko panią. Myślałem, że była pani jedynym pasażerem…
- Jakiego wypadku? – teraz to ja byłam zaskoczona i zdezorientowana.
- Pani nic nie pamięta. - stwierdził, wzdychając lekarz. – Na wyjaśnienia przyjdzie czas, teraz niech pani odpoczywa. – rozkazał i odwrócił się. Wychodząc, wyminęła go szczupła blondynka w białym kitlu, podobnie jak doktor. Popychała ona wózek z wieloma lekami i kierowała się prosto w moją stronę.
- Dzień dobry! Piękny mamy dzień, prawda? – uśmiechnęła się do mnie. Postawiła wózek obok łóżka, na którym leżałam i skierowała się w stronę okien. Szybkim ruchem odsunęła jasne, mało zasłaniające zasłony. Wszystko stało się jszcze bielsze i kłujące w oczy, aż musiałam je zmrużyć. Następnie wróciła do mnie i zapowiedziała: - Czas na leki! Później będzie mniej bolało i lepiej się odpoczywało. – dodała pocieszająco.
Spośród leków wyciągnęła strzykawkę, na widok której mimowolnie się skrzywiłam. Pielęgniarka umiechnęła się do mnie przepraszająco i odsunęła kołdrę, spod której wyciągnęła moją rękę. Czułam ją bardzo mocno, bolała okropnie. Napełniła strzykawkę jakąś cieczą i powoli wbiła igłę w mój nadgarstek. Odwróciłam wzrok w przeciwną stonę, czując nagły i jeszcze silniejszy ból. Mocno zacisnęłam zęby, hamując napływające do oczu łzy.
Powoli traciłam przytomność, słysząc jakby z oddali głos pielęgniarki. Odpływałam do coraz ciemniejszej otchłani. Zasnęłam, nie czując bólu.
Pip, pip, pip… Brzmiało to jakoś znajomo.
Jęknęłam, próbując podnieść powieki. Były jakby zszyte – tak trudno było mi je otworzyć. Po którejś z kolei próbie udało mi się. To, co zobaczyłam sprawiło, że sekundę później z ulgą je zamknęłam.
Czy ja jestem w niebie? W czyśćcu? Bo chyba w piekle nie byłoby tak jasno… - rozbrzmiały myśli w mojej głowie. Zaraz potem poczułam na całym ciele okropny ból. Nogi, ręce, brzuch, piersi, kark, a przede wszystkim tępy i pulsujący ból w głowie. Ponownie jęknęłam.
- Spokojnie. – usyszałam nagle donośny, opanowany i niezwykle przyjemny dla uszu głos. Przestraszona, aż podskoczyłam, co spotęgowało ból w całym ciele. – Zrobiliśmy, co w naszej mocy i teraz owinno być już tylko lepiej…
- Boli… - wychrypiałam, co zdziwiło mnie samą, ponieważ przez ostatnie miesiące wcale nie chorowałam! Więc skąd ta chrypka?
- Siostro! – donośny głos stał się jeszcze bardziej głośny, co spowodowało jeszcze mocniejszy ból w głowie. – Poproszę podać tej pani podwójną dawkę leków przeciwbólowych.
- Tak jest, panie doktorze. – z oddali dało się słyszeć cieniutki głosik.
Powoli uniosłam powieki. Nie było już tak jasno, jak przed paroma minutami, ponieważ nade mną pochylał się mężczyzna w przybliżonym wieku do mojego ojca. No właśnie!, moje myśli nagle oszalały. Gdzie są rodzice???
- Co ja tu robię? – zapytałam z wysiłkiem mężczyznę, który był zapewne doktorem. Facet pochylał się nad moją głową i delikatnie ją dotykał, sprawdzając coś. – Gdzie moi rodzicie? – dodałam głośniej, czym go zaskoczyłam.
- Rodzice?... – odsunął się ode mnie zdezorientowany. – Nie mam pojęcia. – wyznał patrząc mi prosto w oczy. – Z wypadku pod swoje „skrzydła” dostałem tylko panią. Myślałem, że była pani jedynym pasażerem…
- Jakiego wypadku? – teraz to ja byłam zaskoczona i zdezorientowana.
- Pani nic nie pamięta. - stwierdził, wzdychając lekarz. – Na wyjaśnienia przyjdzie czas, teraz niech pani odpoczywa. – rozkazał i odwrócił się. Wychodząc, wyminęła go szczupła blondynka w białym kitlu, podobnie jak doktor. Popychała ona wózek z wieloma lekami i kierowała się prosto w moją stronę.
- Dzień dobry! Piękny mamy dzień, prawda? – uśmiechnęła się do mnie. Postawiła wózek obok łóżka, na którym leżałam i skierowała się w stronę okien. Szybkim ruchem odsunęła jasne, mało zasłaniające zasłony. Wszystko stało się jszcze bielsze i kłujące w oczy, aż musiałam je zmrużyć. Następnie wróciła do mnie i zapowiedziała: - Czas na leki! Później będzie mniej bolało i lepiej się odpoczywało. – dodała pocieszająco.
Spośród leków wyciągnęła strzykawkę, na widok której mimowolnie się skrzywiłam. Pielęgniarka umiechnęła się do mnie przepraszająco i odsunęła kołdrę, spod której wyciągnęła moją rękę. Czułam ją bardzo mocno, bolała okropnie. Napełniła strzykawkę jakąś cieczą i powoli wbiła igłę w mój nadgarstek. Odwróciłam wzrok w przeciwną stonę, czując nagły i jeszcze silniejszy ból. Mocno zacisnęłam zęby, hamując napływające do oczu łzy.
Powoli traciłam przytomność, słysząc jakby z oddali głos pielęgniarki. Odpływałam do coraz ciemniejszej otchłani. Zasnęłam, nie czując bólu.
_
Minął prawie rok, odkąd dodałam Prolog. I wreszcie jest
jedynka. Mam nadzieję, że ją strawiliście – bardzo się nad nią starałam.
Wyszło, jak wyszło.
Zdaję sobie sprawę, że nie piszę jak rasowa pisarka. Mimo wszystko jeżeli już to opowiadanie zaczęłam, to wypadałoby je jakoś zakończyć, prawda?
Mam nadzieję, że nie będziecie się męczyć moim stylem pisania oraz, że jak najszybciej to opowiadanie zakończę (hahaha, dopiero 1 rozdział, a ja już o zakończeniu). Do następnego (mam nadzieję, że jeszcze w tym roku, ale nie obiecuję, bo... Jeszcze nie zaczęłam pisać)!
Zdaję sobie sprawę, że nie piszę jak rasowa pisarka. Mimo wszystko jeżeli już to opowiadanie zaczęłam, to wypadałoby je jakoś zakończyć, prawda?
Mam nadzieję, że nie będziecie się męczyć moim stylem pisania oraz, że jak najszybciej to opowiadanie zakończę (hahaha, dopiero 1 rozdział, a ja już o zakończeniu). Do następnego (mam nadzieję, że jeszcze w tym roku, ale nie obiecuję, bo... Jeszcze nie zaczęłam pisać)!
Ohohooh to się narobiło. Co się stało z rodzicami Ines no i z nią samą. Styl mi się podoba. Czekam na następny.
OdpowiedzUsuńJestem szczerze zaszokowana, że po tak długim czasie coś dodałaś. Osobiście spisałam to opowiadania na straty. Pamiętam też pierwotną wersję tego rozdziału oraz to, że trochę go skrytykowałam. Niestety i tym razem się muszę do kilku rzeczy przyczepić. Przez to, że jestem "grammar nazi", więc się czepiam. Ale nie robię tego, bu kogokolwiek wkurzyć, tylko byś mogła zauważyć swoje błędy i w przyszłości ich unikać. "mężczyzna w przybliżonym wieku do mojego ojca" w tym fragmencie jest coś nie tak, strasznie zgrzyta jak się to przeczyta. Wiem, o co Ci chodzi w tym zdaniu, ale z samej jego konstrukcji wynika że wiek jest przybliżony do ojca, a nie do jego wieku. Mam nadzieję, że rozumiesz, o co mi biega? ;) mężczyzna w wieku mojego ojca, może brzmi bardziej pospolicie, ale przynajmniej nie ma się do czego przyczepić. Ponad to nadmierne powtarzanie słowa "rodziciel" "rodzicielka". Wiem, że to uciążliwe ciągle pisać "mama" i "mama", ale teraz przeholowałaś ze słowem, o którym wcześniej wspomniałam. I jeszcze jedna merytoryczna uwaga, choć nie wiem niestety zbyt wiele na temat szpitalnej rzeczywistości w Brazylii, to wydaje mi się, że mimo wszystko leki przeciwbólowe podano by przy użyciu kroplówy ;). Nie czepiam się interpunkcji, bo sama nie jestem asem, a z poważniejszych błędów ortograficznych zauważyłam "z resztą", które zresztą pisze się razem :) (BTW przez długi czas sama miałam problem z odzywczajeniem się od "z reszty")
OdpowiedzUsuńI na zakończenie chcę ponownie napisać, że moja krytyka nie ma na celu dotknięcia Cię do żywego, ani zdołowania Cię.
Jeśli chodzi o treść, to czekam na rozwój akcji.
Pozdrawiam