Lot jedenasty: "Coś mocnego."

19 listopad 2010 roku, pora popołudniowa czasu lokalnego
Kolejne dni, a nawet tygodnie mijały bardzo szybko, a wszystko dzięki temu, iż Ines nie miała w co ręce włożyć. Postanowiła stanąć przed trudnym wyzwaniem – pracy również w tygodniu, a nie tylko w weekendy. Całe szczęście, że większość wykładów miała o porach porannych czy najpóźniej popołudniowych, więc mogła się zgodzić na pracę wieczorem. Wydawało jej się to dobrym posunięciem.
Szybko jednak zmieniła zdanie, gdy po męczącym, a także nudnym spędzeniu czasu na uczelni miała ochotę rzucić się na łóżko i tak przeleżeć cały czas aż do następnego dnia, jednak nie mogła tego zrobić, bo za kilkadziesiąt minut czekała ją praca w odległym o dobre kilkaset metrów lokalu. Wtedy była tak zła na siebie, jak nigdy wcześniej, jednak po jakimś czasie szybko się przyzwyczaiła, wpadając w rutynę. Nie pracowała we wszystkie dni tygodnia – te wolne wieczory wykorzystywała do nauki, ponieważ zbliżały się pierwsze egzaminy.
Był to zwykły listopadowy dzień. Nie różnił się niczym do poprzednich. Typowe piątkowe popołudnie.
Szatynka wróciła przed momentem, wykorzystując chwilę wolnego czasu na zrobienie sobie mocnej kawy. Miała pół godziny wolnego czasu, by ją wypić, odpocząć, a potem udać się do swojej pracy. Cieszyła się z tego, ponieważ dobrze wiedziała, że tego wieczoru, jak zwykle w tym budynku odbędzie się impreza, której tak bardzo nie lubiła.
Usiadła przy niskim stoliku do kawy w salonie, rozkoszując się chwilą ciszy. Nie trwało to jednak długo. Ku zdziwieniu brązowookiej, do domu wpadła Rosa z zakupami.
- Co ty tu robisz? Nie jesteś na imprezie? – Ines uniosła brwi, nie wiedząc co myśleć. Nigdy dotąd nie widziała Rosy, zajmującej się czymkolwiek innym niż narzekaniem, malowaniem się lub całowaniem w kącie z Casparem, który wreszcie odpuścił sobie dziewiętnastolatkę, a blondynce przeszła do niego uraza.
- Trzeba przygotować lodówkę do imprezy. – dziewczyna wzruszyła ramionami, kierując się do kuchni. Na te słowa szatynka ledwo powstrzymała się od wyplucia dopiero co wypitego łyku kawy na jasny dywan.
- To na tych waszych imprezach ktokolwiek korzysta z czegoś innego niż alkohol? – nie mogła powstrzymać się od sarkazmu w swoim głosie.
- Czasami tak. – odkrzyknęła Rosa, mocno rozbawiona. Mimo wszystko nie była taka zła, a w każdym razie najlepsza z całej czwórki dotąd najbardziej poznanych ludzi przez Ines.
- Tyle czasu w kłamstwie. – mruknęła do siebie szatynka, przewracając oczami. Dopiła jeszcze kawę, wreszcie wstając z miejsca, by odnieść kubek. Następnie spędziła trochę czasu w swoim pokoju, robiąc szybki porządek, przebierając się i wreszcie wychodząc z domu. Zanim to zrobiła, oczywiście pożegnała się szybkim „cześć” z niewiele starszą blondynką.
Do pracy zawsze wybierała się pieszo, ponieważ nie posiadała jeszcze swojego prawa jazdy, nie miała pieniędzy na rower, a także nie miał kto ją podrzucić. Mimo to nie narzekała, bo od miejsca dzieliło ją jedynie niecały ponad kilometr. Trasa szybko mijała, gdy dziewczyna zakładała na uszy słuchawki i wsłuchiwała się w swoje ulubione hity.
Jak zwykle weszła do lokalu tylnymi drzwiami dla personelu, by tam założyć należący do niej uniform, który każdy pracownik musiał ubierać a następnie przywitała, a jednocześnie pożegnała się z Charlotta, która właśnie kończyła swoją zmianę w podskokach. Z tego co Ines się dowiedziała, brunetka planowała spędzić wieczór ze swoim chłopakiem na imprezie u Rosy i Anto.
Szatynka westchnęła, następnie biorąc się do roboty. Czekał ją ciężki wieczór, ponieważ okazało się, iż jej współpracowniczka zachorowała nagle i nie mogła przyjść. Cały ciężar pracy spadł na dziewiętnastolatkę. Na szczęście był to jednak piątkowy wieczór, a większość ludzi wychodziło w tym czasie na imprezy, a nie do kawiarni.
Ludzi w pomieszczeniu było na tyle mało, iż dziewczyna zamiast kręcić się między stolikami, mogła spokojnie zajmować miejsce za ladą, inaczej zwaną barem. Dziękowała w tym momencie Charlottcie, która już dawno przygotowała się na takie momenty, pod ladą umieszczając kilkanaście pism dla kobiet. Dzięki temu mogła udawać, że nic nie robi, jednocześnie czytając plotkarskie artykuły, gdy klienci nie mieli o tym pojęcia.
Czytanie wciągnęło ja tak mocno, iż trochę podskoczyła z zaskoczenia na przybycie kilkuosobowej gruby nowych klientów. Nie zauważyłaby ich, gdyby nie nagły gwar w pomieszczeniu. Szybko zamknęła gazetę, uśmiechając się do gości, którzy zamiast usiąść przy stolikach, usiedli naprzeciw dziewczyny przy barze.
- Co podać? – zapytała, siląc się na miły ton. Grupa nowych klientów składała się z samych facetów, dość sporej postury. Niektórych nawet sama poznała z meczu – byli siatkarzami. Mimo to nie znalazła wśród nich Cristiana. Nie, żeby szukała. Mimo to nie omieszkała w myślach skomentować to wpływem narzeczonej szatyna.
- Coś mocnego. – uśmiechnął się do niej znajomy facet, puszczając w jej stronę perskie oczko. Dopiero, gdy nalewała im do kieliszków alkohol, poznała, kim on był. Matteo Martino, siatkarz, którego mu przedstawiła kilka tygodni temu Antouella. Widocznie sportowiec również ją poznał, bo przedstawił jej swoich kolegów – Argentyńczyka Facundo Conte, Serba Marko Podrascanina oraz Włocha Manuele Marchiali. Mimo, że cała czwórka była już nieco wstawiona i piła kolejne porcje alkoholu, wszyscy byli bardzo sympatyczni i nie sprawiali żadnych kłopotów. Byli bardzo zabawni, a dzięki nim dziewczynie wieczór minął bardzo przyjemnie. Najlepiej dogadywała się z Argentyńczykiem, prawdopodobnie dlatego, iż sama mieszkała w Argentynie przez kilka lat, a w samej Ameryce Łacińskiej spędziła połowę swojego życia, drugą połowę spędzając w Rosji.
- Matt i Cris mówili mi o jakiejś ślicznej dziewczynie, ale nie myślałem, że może być tak bardzo piękna. – wyszczerzył się Argentyńczyk, a brązowooka przez ten jakże popularny tekst o byciu bardziej piękną niż się wcześniej wyobrażało, nie mogła powstrzymać się od śmiechu. Cieszyła się, że wszyscy mieli mocne głowy i nie bełkotali jak jacyś pijacy.
- Aha, jasne. – posłała rozbawione spojrzenie ku Conte, a także wątpiące w stronę Martino.
- No dobra, może ja nie, ale Savani nie szczędził tego. – zaśmiał się Włoch.
- Ciekawe co mówił? Że jestem dobrą służącą? – zaśmiała się szatynka, nie szczędząc sarkazmu w głosie, ale czwórka mężczyzn niezrozumiale patrzyło w jej stronę. – Długa historia. – wzruszyła ramionami, podając nowemu klientowi zamówionego drinka. Trochę dziwnie się czuła, ponieważ pracowała w zwykłej kawiarni, a nie jakimś klubie, ale wieczorami zazwyczaj każdy zamawiał alkohol.
- Raczej mówił tylko o wyglądzie. – wzruszył ramionami Marchiali. – I w sumie mówił prawdę.
- Dobra, przyszliście tu tylko po to? Nie mieliście ochoty wpaść na imprezę do moich współlokatorów? – zainteresowała się dziewczyna, sprzątając blat.

- Byliśmy tam już, ale impreza się skończyła. Była jakaś awantura. – mruknął Podrascanin, wprawiając brązowooką w osłupienie.

1 komentarz:

  1. Ty to zawsze musisz urywać w najciekawszym momencie, prawda? :P Pisz szybko!
    Podoba mi się ta wesoła kompania. Conte faktycznie może być uroczy, zwłaszcza pod wpływem. No, mając urodę małego chłopca...
    Tylko dlaczego ta awantura? Cóż.
    Pozdrawiam i do następnego! :)

    OdpowiedzUsuń