Lot dwudziesty pierwszy: "Nie ma się czego wstydzić"

- Jeżeli po raz kolejny chcesz o nim „pogadać”, to lepiej nawet nic nie mów. – mruknęła cicho, ale ostrzegawczo, wpuszczając siatkarza do środka. Nie musiała się z nim witać, skoro widziała się z nim tego samego dnia już dwa razy –w trakcie drogi na uczelnię oraz kierując się do pracy.
-No dobra, przestanę. A wiesz dlaczego? – odparł sporowiec, z uśmiechem siadając  na jej łóżku. Chętnie by się na nie rzucił, ale niestety było na niego zdecydowanie za małe i tym ruchem mógłby uszkodzić zarówno mebel, jak i swoje ciało.
- Nie wiem. – wywróciła oczami, siadając po turecku obok i kartkując podręcznik. Następnego dnia czekało ją ważne kolokwium, dlatego też wzięła wcześniejsze godziny pracy, by móc się jeszcze pouczyć. Mimo to w obecności Conte to zadanie nie należało do najłatwiejszych.
- Bo się ciebie boję. – zaśmiał się Latynos, tarmosząc dziewczynę po włosach i niczym małe dziecko uciekając na drugi koniec pokoju, by dziewiętnastolatka nie mogła go dopaść. – Serio, ostatnio jesteś za bardzo agresywna. – zachichotał. – Nie myślałaś o tym, żeby to jakoś zmienić?
- Specjalista się znalazł. – prychnęła, ale mimo to zamknęła podręcznik i powróciła wzrokiem ku wysokiej sylwetce chłopaka. Czuła, że nauka dzień przed zdecydowanie nie jest dobrym pomysłem, a nawet jeśli miałaby zarywać wieczór czy noc, nic by to nie dało. Dlatego postanowiła wyprowadzić swojego przyjaciela z błędu i przestać w końcu się na niego wkurzać. Jednak nie było to łatwe – on wciąż jakby ją prowokował swoimi durnymi sugestiami czy uśmieszkami. – No dobra, jakie masz propozycje? – westchnęła przeciągle, a oczy Facundo od razu zabłysły.
- No nie wiem… - zastanowił się, marszcząc czoło. – Chyba przydałby ci się jakiś seks, czy coś. – dodał z powagą, patrząc jej prosto w oczy. Ines prawie zachłysnęła się własną śliną, otwierając szeroko oczy. Na ten widok Argentyńczyk nie mógł już dłużej wytrzymać, od razu rechocząc w najlepsze.
- Z kim ja żyję… - jęknęła cicho ciemnowłosa, wstając z łóżka i wychodząc ze swojej sypialni. Jednak nawet kuchnia nie uratowała ją przed siatkarzem, który jak wierny pies kroczył za nią cały czas, podśmiewując się w najlepsze z jej reakcji. Nastawiła czajnik na herbatę, nawet nie pytając Conte o to, czy chce coś pić. Znała go już całkiem nieźle, więc zrobiła od razu dwa kubki ciepłego napoju.
- A tak na poważnie… - Conte usiadł przy stole, obserwując każdy ruch dziewczyny. – Myślałem o jakiejś imprezie, czy coś. – wzruszył ramionami, gdy wzrok dziewczyny wrócił na jego osobę. Uśmiechnął się zachęcająco, próbując przekonać przyjaciółkę jak najszybciej. – Zaczyna się za dwie godziny, więc… - popatrzył znacząco na zegar, by następnie ponownie spojrzeć na Ines.
- Przecież jutro mam kolosa. – przymknęła powieki, nie mogąc znieść już tego błagającego spojrzenia sportowca. Ostatnio zdecydowanie zbyt często mu ulegała. Od razu przeklęła się w duchu za to, że jeszcze tego samego dnia dziękowała sobie, że ten jeszcze nie wpadł na pomysł, by przekonać ją do pójścia na imprezę, bo na pewno nie zdołałaby mu się oprzeć.
- I tak nie zdążysz się już nic nauczyć… - odparł pewnie. – A do tego podobno na kacu wszystko lepiej idzie. – zaśmiał się, dobrze wiedząc, że tak naprawdę jest na odwrót. – Najwyżej poprawisz.
- Chciałam mieć wolne święta od nauki. – burknęła dziewiętnastolatka, wreszcie słodząc zalaną już wcześniej wrzątkiem herbatę i podając jeden kubek przyjacielowi.
- Ech… - ciemnowłosy zmarszczył brwi, w skupieniu siorbiąc łyk swojej ulubionej herbaty. Sam nie wiedział dlaczego, ale najbardziej lubił tę przyrządzaną przez Ines. Ten sam napój robiony przez jego osobę smakował zupełnie inaczej. Czyżby dziewczyna dodawała tam coś jeszcze? Cóż, próbował obserwować ją każdego razu, ale nigdy nie zauważał nic… - No to może jutro wieczorem?
- Jutro mam pracę do dwudziestej drugiej, idioto. – sarknęła, również upijając łyk ciepłej cieczy, ale znacznie ciszej. – Dobrze wiesz, jak bardzo potem jestem padnięta.
- No to po co do cholery brałaś tę pracę, no? – Argentyńczyk odstawił kubek na blat, z irytacją gestykulując.
- Po to, żebyś się pytał. – zmrużyła oczy, wzięła swój kubek i znowu wróciła do swojego pokoju. Jednak i tym razem chłopak poszedł w jej ślady. – Czy ty nie masz innych znajomych, Conte? – zapytała, odstawiając naczynie na stolik, odwracając się do sportowca i ze złością opierając dłonie na biodrach. – W Maceracie nie ma innych dziewczyn?
- Jest taka jedna, nazywa się Ines i wygląda uroczo jak się denerwuje. I nie przepada za imprezami, ale myślę, że to by pomogło jej się odprężyć. – zaśmiał się ciemnowłosy, siadając na jej łóżku i cały czas ją obserwując. – Myślisz, że niby  dlaczego studenci ciągle chodzą na imprezy?
- Myślę, że mam cię dość. – usiadła na tym samym łóżku, ale jak najdalej o siatkarza,  kuląc się i wtulając twarz w poduszkę. Nie miała ochoty ani na naukę, ani na imprezowanie. Była zdecydowanie zbyt dziwna.
Rosa i Antonuella już dawno wyszły, kierując się do domów swoich chłopaków. Od jakiegoś czasu polubiły przebywać na „obcych terenach” niż w tym domu. Ines podejrzewała, że było to spowodowane obecnością babci, która planowała zamieszkać w Maceracie jeszcze do Sylwestra. Tym razem jednak nie było jej w budynku, ponieważ postanowiła pospacerować po okolicy. Panowała jeszcze całkiem ładna pogoda za oknem, dlatego też nie miała ku temu żadnych przestróg. Dodatkowo dziewiętnastolatka trochę odetchnęła, ponieważ mimo wszystko starsza kobieta potrafiła być trochę irytująca.
- Hej, ale kto powiedział, że chodzi o ciebie! – zachichotał tuż przy jej uchu, przytulając ją do siebie. Mimo wszystko położył się obok, ale aby to zrobić, musiał nogi położyć na podłodze. Mimo jego słów, oboje jednak wiedzieli, że doskonale chodziło mu o nią, a on tylko się drażnił. – I w sumie ta Ines kocha czytać książki, ma adoratora i zna się na sporcie. – dodał jakby nigdy nic. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko na wzmiankę o sporcie i książkach, czego chłopak nie mógł zobaczyć, gdyż obejmował ją od tyłu. Dopiero po chwili dotarł do niej sens całego zdania, a ciało brązowookiej wręcz zesztywniało.
Ciemnowłosa powoli odciągnęła dłonie Latynosa od siebie, wstając i siadając na parapecie. Opierając się o ścianę, spojrzała na Facundo z niezrozumieniem, a ten wzruszył ramionami, podnosząc się do pozycji siedzącej na łóżku.
- Nie wiem o co ci chodzi. – odparła wreszcie, a jej głos zabrzmiał dziwnie piskliwie.
- O nic. – zmarszczył brwi, patrząc na nią w skupieniu. – Po prostu powiedziałem, że lubisz czytać, znasz się na sporcie i… Och. – zagryzł wargę,, przeklinając się za swój słowotok w myślach. – Tego nie miałem mówić… - Savani mnie zabije, pomyślał, czując na sobie wzrok dziewczyny. Tak jak ona nie mogła oprzeć się jego propozycjom, tak on nie umiał ukrywać przed nią sekretów. Co prawda Włoch nic mu nie wyjawił, ale on dobrze go znał i zauważył jego zachowanie, gdy w pobliżu znajdowała się brązowooka. Dlatego też za wszelką cenę uciekał wzrokiem do wszystkich obiektów w pomieszczeniu, pomijając dziewczynę najlepiej, jak potrafił. Przez to skupienie na ignorowaniu Ines, nawet nie zauważył, gdy dziewiętnastolatka do niego podeszła i ujęła jego twarz w dłonie zmuszając, by na nią spojrzał.
- Ej, nie ma czego się wstydzić. – mruknęła, uśmiechając się delikatnie. I zrobiła to. Pochyliła się, by twarze obojga dzieliły jedynie milimetry, a następnie musnęła jego usta swoimi.

Nie, Savani mnie nie zabije. Savani dokona na mnie tortur, bym umarł w męczarniach, pomyślał Argentyńczyk, nie mogąc się powstrzymać, by oddać pocałunek z całkowitą pasją, przyciągając ciało dziewczyny tak, by usiadła mu na kolanach.

1 komentarz:

  1. Niech Facundo nie przejmuje się Savanim. Sam sobie na to zasłużył ;)

    OdpowiedzUsuń