Lot dwudziesty trzeci: "Jak coś, to nie moja wina!"

- Jedyne, na co mam ochotę, to leżenie w łóżku. Czuję się, jakbym zaraz miała pęknąć. – zaśmiała się do słuchawki, kładąc się na materacu na brzuchu i machając nogami niczym mała dziewczynka. Święta tak na nią wpłynęły, iż tak właśnie się czuła – beztrosko, szczęśliwie, jak nigdy wcześniej.
- Czyli dla mnie nic nie zostawiłyście? – przesadzony smutek w głosie Argentyńczyka sprawił, że szatynka zaniosła się głośnym śmiechem. – Ej, nie śmiej się! Ja tu cierpię! – oburzył się, po chwili jednak nie wytrzymując i dołączając do chichoczącej dziewczyny.
- No cóż, babcia zrobiła tyle jedzenia, że nie masz się o co martwić. – uspokoiła siatkarza i ponownie się zaśmiała, słysząc jak wzdycha z ulgą. – Ale to dla ciebie chyba niezbyt zdrowe… Jeszcze przytyjesz i ledwie doskoczysz do bloku, i co będzie? Jak coś, to nie moja wina!
Przerwa między tym dwojgiem wiele pomogła, nawet jeżeli od wyjazdu Argentyńczyka minęło zaledwie kilka dni. Ines czuła się w pewien sposób lżej, gdy nie musiała myśleć o zachowaniu siatkarza i analizować, czy między nią, a sportowcem jednak coś jest, czy może jednak nie. Nawet jeśli oboje kontaktowali się telefonicznie, było to o wiele lepsze wyjście niż twarzą w twarz.
Szatynka od dwóch dni nie spotkała żadnej znajomej twarzy – ani siatkarzy – z oczywistego powodu, którym był wyjazd każdego do swojej rodziny – ani też swoich znajomych ze studiów. Nie martwiło to jej jednak zbytnio, bo przecież i tak wszystkich miała spotkać już po przerwie świątecznej – zarówno Facundo, Cristiana, jak też Charlotte i resztę.
- Dobra, muszę już kończyć, bo czeka mnie kolejne rodzinne spotkanie. – mruknął po dłuższej chwili kontynuowania rozmowy Facundo.
- Jasne, baw się dobrze. – odparła dziewiętnastolatka, walcząc z nagłym napadem smutku, szybko się rozłączając.
Bo ona nie miała możliwości spędzać czasu z rodziną, a przynajmniej z tą najbliższą. Nie miała przy sobie dwóch najbliższych osób jej sercu. To bolało, i to bardzo, zwłaszcza, że to były pierwsze święta, kiedy musiała się z tym zmierzyć. A pierwsze razy zawsze są najgorsze. Chociaż… Czas nie goi ran, on jedynie uśmierza ból do tego stopnia, by człowiek mógł o nim zapomnieć.
***
- Święta, święta i po świętach. – westchnęła starsza kobieta, biorąc do ręki kubek z kawą i kierując się ku salonowi, by następnie usiąść obok swojej wnuczki, czytającej ze znudzeniem jakiś stary magazyn o modzie. – Masz jakieś plany na Sylwestra, kochanie? – zagaiła z ciekawością, zwracając na siebie uwagę Ines, która bez wahania odłożyła czasopismo, myśląc nad odpowiedzią.
- W sumie nie wiem. – przyznała po krótkiej chwili, bawiąc się kosmykiem swoich włosów. W tym momencie znowu napadły ją wspomnienia ubiegłych lat.
Zawsze spędzała Sylwestra ze swoimi rodzicami i ich znajomymi – czasami Brazylijczykami, a niekiedy nawet Kubańczykami. Rodzice dziewczyny mieli bardzo dużo znajomych zza granic Brazylii. Często to wykorzystywali, zabierając córkę w najróżniejsze miejsca, dzięki czemu szatynka spędziła ostatni dzień roku w takich krajach jak Meksyk, Stany Zjednoczone, czy bliższych do Brazylii, jak Peru czy Argentyna. Tym razem znowu miała spędzić ten dzień w nowym miejscu, ale tego Sylwestra od tych wcześniejszych różniło jedno – miało ich zabraknąć. Miało zabraknąć jej rodziców, którzy zawsze po północy przytulali ją, życząc jej szczęśliwego roku, z przymrużeniem oka pozwalając jej na upicie łyku szampana, nawet gdy była jeszcze niepełnoletnia, a w kraju obowiązywał zakaz picia alkoholu dla ludzi poniżej osiemnastu lat.
- Ines? – dziewczyna po chwili poczuła dłoń babci na swoim ramieniu. Ten gest pomógł jej powrócić do żywych i otrząść się ze wspomnień.
- Tak? – mrugnęła kilkukrotnie, by pozbyć się małej ilości nagromadzonych łez i nie zacząć ryczeć jak idiotka. Nie chciała wzbudzać współczucia, chciała pokazać swojej babci, że jest silna, a takie oznaki jak łzy wywoływały odwrotny skutek od zamierzonego.
- Idziesz czy nie? – powtórzyła kobieta, na co brązowooka jedynie zmarszczyła brwi w niezrozumieniu.
- Przepraszam, nie słuchałam cię wcześniej. Możesz powtórzyć? – Włoszka westchnęła jedynie cicho, zgadzając się na propozycję dziewiętnastolatki i powtórzyła swoje wcześniejsze słowa.
- Spotkałam niedawno miłych ludzi w mieście i podobno w klubie seniora ma odbyć się Sylwester, a nie chcę, żebyś została sama… - zaczęła, na co szatynka otworzyła szeroko oczy, wtrącając się od razu.
- Wybacz, babciu, ale… - starsza kobieta zaśmiała się, podnosząc dłoń w górę na znak, by zamilkła, kontynuując swoją wypowiedź.
- A Rosa i Anto wybierają się na jakiegoś Sylwestra, więc pomyślałam, że może poszłabyś z nimi, żeby nie zostać sama, bo to jednak nie jest miłe, zostać samemu w ten czas… - wyjaśniła pokrótce na jednym wdechu. Pod tymi słowami czaiła się aluzja i dziewczyna sprawnie ją wychwyciła. Staruszka po prostu nie chciała, by dziewiętnastolatka została sama, ponieważ bała się, że w takim momencie depresja dziewczyny może powrócić. Brązowooka sama tego nie chciała, ale jednocześnie też nie miała ochoty na zakrapianego Sylwestra z wieloma szalonymi osobami. Szatynka spodziewała się, że jak to zwykle bywa, pewnie i ta zabawa pełna będzie wielu ludzi. A za tłumami właśnie Ines nie bardzo przepadała.
Ale cóż innego zrobić, gdy przed sobą ma się proszący wzrok babci? Cóż innego, niż skinąć prawie niezauważalnie głową?
- Dobrze, zastanowię się… - odparła cicho, a w głowie już planowała najróżniejsze scenariusze, jak z tej obietnicy wybrnąć.

I w tym samym czasie pierwszy raz pożałowała, że Facundo Conte nie wrócił jeszcze do kraju.

1 komentarz: